środa, 11 grudnia 2013

Co się wydarzyło, gdy nas nie było....

Minął miesiąc od ostatniego posta. Działo się i dużo, i mało. Matka nie miała weny do pisania, bo w głowie kotłowało się milion myśli. A wszystkie krążyły wokół naszej rodzinki. Jak to w życiu i związkach bywa, czasami jest lepiej, a czasami gorzej. U nas też ostatnimi czasy nie najlepiej się działo. Była chwilowa poprawa, a później znów załamanie. Oboje odbyliśmy indywidualne rozmowy z ciotą Mi, czyli siostrą R. Mnie ta rozmowa dała dużo i mam nadzieję, że ojcu Frankowego też. Szkoda przecież przekreślać tych kilka lat, przez niedomówienia. Także ten... Składamy nasz związek, póki się da i jest jeszcze co składać.
;)

Jeśli chodzi o Kudłatego, to właśnie od dziś, zapewne ku niezadowoleniu tatuśka, jest mniej kudłaty. Krótko mówiąc matka rozprawiła się z włażącą do oczu grzywką. Teraz pozostaje nam czekać tylko na ojcowskiego focha, bo przecież mieliśmy z tym poczekać do pierwszych urodzin.
Franulo przymierza się już do samodzielnych spacerów. Od dłuższego czasu codziennie stawia kilka kroczków bez podtrzymywania, a dziś nabył kolejną umiejętność czytaj wdrapywanie się na łóżko rodziców. Jednym słowem intensywnie ćwiczy matczyny refleks, a podczas weekendowego wypadu do dziadków cierpliwość cioci i wujków, których Kudłaty postanowił skutecznie obudzić o ósmej rano, waląc drewnianą łyżką w babciny garnek.

;)


czwartek, 7 listopada 2013

E!!!! Tato a nasza zabawa?

Wczorajszy wieczór.
Franulo zasnął wcześniej niż zwykle. Po powrocie tatuśka z pracy rodzice ukryli się w kuchni, by nie obudzić rozmowami Szkodnika. W między czasie mamuśka przygotowała dziecięciu kaszkę do picia, a R. wziął prysznic. Wchodzimy do pokoju. Cichutko, na paluszkach niemal. Młody się wierci w łóżeczku. Znak, że trzeba podać mu flaszkę z ostatnim posiłkiem. W tym czasie tato zajmuje się pieluchą. Flacha opróżniona, pielucha zmieniona. Młody przysypia. Rodzicie szczęśliwi, w nadziei, na wieczorne przytulańce kładą się do łóżka. I w tej samej chwili z łóżeczka wydobywa się z początku nieśmiałe, jednak po chwili już coraz silniejsze: "E!!!!". 
Konsternacja! 
W głowie myśli dwie: "A miało być tak pięknie..." i "Dawaj go szybko do naszego łóżka, to zaraz zaśnie!". HA HA HA.....
Myśl pierwsza rodzicielki jak najbardziej trafiona. Z kolei druga myśl okazała się pudłem ogromnym.
Leżymy w łóżku już we troje. Cisza. Wtem Franulo skojarzył, że tato wrócił z pracy. Siada między nami i z całej siły uderza rączką R. wydobywając przy tym z siebie głośne i donośne - "E!!!". Przez około pięć minut dzielnie nie zwracaliśmy na te wyczyny uwagi, udając, że śpimy. Po tym czasie ojciec wymiękł. Po kolejnych pięciu minutach męskich zabaw wszyscy mogliśmy spokojnie ułożyć się do snu. 
Tym oto sposobem matki potrzeba wieczornych przytulańców przegrała z dziecięcym rytuałem wieczornej zabawy z ukochanym tatą. Jednakowoż mimo lekkiego rozczarowania na mych ustach pozostał uśmiech na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru.

:)



piątek, 1 listopada 2013

Żeby tradycji stało się zadość... Czyli Frano poznał dziadka.

Ostatnio rzadko tu bywamy, bo zwyczajnie doby nam na wszystko niestarcza. Jednak o tym innym razem.
Dziś w związku z tradycją odwiedzania grobów najbliższych i znajomych, którzy odeszli również my wybraliśmy się na cmentarz. Całe szczęście mamy niedaleko i spokojnie można było zapakować Kudłatego do wózka i ruszyć. W tym momencie chylę czoło przed moimi siostrami, gdyż pomogły mi staszczyć  i wtaszczyć wszystkie klamoty z mieszkania oszczędzając tym samym w znacznym stopniu mój kręgosłup. Niestety tatusiek nie mógł sam tego zrobić, gdyż akurat był na dyżurze.
Jednak jednego nie udało mi się przewidzieć, choć teraz wydaje mi się to oczywiste. Przy grobie mojej mamy spotkaliśmy mojego ojca. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że było to pierwsze spotkanie mojego dziewięciomiesięczniaka z dziadkiem. Niestety przez pewne "okoliczności przyrody" nasze stosunki są.... Hmmm szczerze mówiąc wcale ich nie ma. Do tej pory nie bardzo byłam przekonana do spotkania Frano - dziadek M., ale cóż, jak widać czasami to los decyduje za nas. Fajerwerków nie było, bo ni to czas, ni miejsce. Wszystko przebiegło w przyzwoitej atmosferze. 
Jedno tylko muszę przyznać - rośnie mi chyba bardzo towarzyski młodzieniec. Tłum ludzi go nie przestraszył, a wręcz przeciwnie baaardzo fascynował. Przed wyjściem z domu gotowa byłam dać sobie rękę uciąć, że zaśnie w wózku. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo z pewnością nowa ręka by mi nie odrosła. Dziumbul zasnął dopiero w domu, a ja miałam czas na spokojne gotowanie.



piątek, 18 października 2013

Wszystko, co dobre, szybko się kończy...

W zeszłym tygodniu nastąpił przełom. Oboje z R. ruszyliśmy dupska i od razu było czuć, że nasz związek żyje. Mimo niezbyt nastrajającej aury na dworze, po prostu chciało się żyć. Weekend był bardzo udany. Odwiedził nas chrzestny Franula wraz z rodzinką. Dzieciaki bawiły się świetnie, do tego stopnia, że zapragnęłam córeczki. Jednak z drugą pociechą musimy się na razie wstrzymać, przede wszystkim ze względów finansowych.
Jeśli chodzi o ciotkę i wujka to ubaw mieliśmy przedni. Ku naszemu zaskoczeniu oni sprzeczają się w identyczny sposób jak my i do tego o te same kwestie. Zważając na fakt, że R. i jego brat są do siebie bardzo podobni, mieliśmy wrażenie, że oglądamy samych siebie. Na samo wspomnienie śmiać mi się chce. Nawet teksty, które padały w czasie tych sprzeczek były niemal z ust nam wyjęte. 
Jednak, jak to w życiu bywa, wszystko co dobre szybko się kończy i weekend przeszedł do historii wypisanej naszymi wspomnieniami.

Kudłaty rośnie jak na drożdżach. Psoci niemalże nieustannie, zachowując przy tym minę aniołka. Czasami jego diabelski charakterek wywołuje u mnie nerwowy stan przedrzucawkowy. Miewam takie wrażenie, że zwyczajnie w świecie nasz ssak testuje matczyną cierpliwość z istną premedytacją. Oj bywa ciężko, mimo prób zachowania anielskiej cierpliwości. Ehhh, co ja się tu będę rozpisywać. Każdy kto ma dziecko zapewne wie o czym mowa, a ten kto jeszcze nie ma dzieci, cóż... Wszystko przed Wami, a macierzyństwo idealne istnieje tylko w filmach i literaturze. Z pełną odpowiedzialnością za te słowa mówię Wam to ja, dziumbulkowa, matka niespełna dziewięciomiesięcznego Bąbla, która wczoraj umordowana humorami swego dziecięcia, zakończyła dwudziesty czwarty rok swego życia. 

;)



poniedziałek, 30 września 2013

Zostałaś matką, zatem kobietą już tylko bywasz

Ostatnimi czasy brak mi weny do tworzenia nowych postów. Wszystko za sprawą zmęczenia i nie najlepszej kondycji psychicznej. Kocham Franula i jego tatuśka. Jednakże odkąd pojawił się na świecie mały, rutyna zbiera swoje żniwo. Zawsze myślałam, że nasz związek jest wyjątkowy, że dziecko nas jeszcze bardziej zbliży. Nic bardziej mylnego... 
W pierwszych miesiącach było dobrze. R. mimo pracy w delegacji angażował się w opiekę nad małym, obsypywał mnie całusami i był bardzo czuły. Wszystko prysło jak bańka mydlana, gdy zaczął pracować w miejscu naszego zamieszkania. Z początku myślałam, że to przejściowe, że oboje musimy się oswoić z zaistniałą sytuacją. Jednak mijają kolejne miesiące, i nic się nie zmienia. Wiadomo, że może być zmęczony pracą i ja to rozumiem. Tylko czy jak większość facetów musi powtarzać jak mantrę tekst typu: "a czym Ty jesteś taka zmęczona? całymi dniami siedzisz w domu i nic nie robisz...". Szlag mnie jasny trafia na same wspomnienie tych słów. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że sprzątnie to nie jest moja mocna strona, ale bez przesady... Też jestem człowiekiem i nie pamiętam już kiedy ostatni raz przespałam całą noc "ciurkiem". Nawet gdy Franulo się nie budzi, to ja i tak robię sobie przerwy w śnie chociażby po to, by go przykryć. A w ciągu dnia, co tu dużo mówić, trzeba mieć oczy wokół głowy żeby sobie krzywdy nie zrobił. 
W dodatku przestałam czuć się kobietą. Zamiast ze mną mój facet przytula się zamiennie z komputerem, pilotem od telewizora i komórką oczywiście tłumacząc się zmęczeniem. A ja za każdym razem daje mu się podejść wówczas, gdy ma ochotę na łóżkowe figle. To są te momenty, gdy bywam kobietą. Oczywiście za każdym razem postanawiam sobie, że to był ostatni raz, że kolejnym razem nie dam się tak łatwo podejść. Jednak jak przychodzi co do czego postanowienia przegrywają z potrzebą bliskości i czułości. Wiem, że są gorsze tragedie w życiu, ale czasami jestem bardziej samotna teraz, gdy R. jest na wyciągnięcie ręki, niż wtedy gdy pracował w delegacji setki kilometrów od domu...
Niestety mały Szkrab w domu skutecznie gasi fajerwerki w związku. Mam jednak nadzieję, że nie jest to stan nieodwracalny...



środa, 18 września 2013

Wszystko w mega skrócie - czyli co się działo w między czasie...

Och troszkę czasu minęło od ostatniego wpisu, ale na nadmiar czasu nie narzekam. Troszkę się działo, więc postaram się w miarę zwięźle i chronologicznie wszystko opisać.

Po wizycie na wsi i spotkaniu z młodszą kuzynką Franulo załapał w końcu o co chodzi z raczkowaniem. I co tu dużo mówić owe postępy mego dziecięcia spowodowały naszą nieobecność w blogowym świecie. Na tyłku to on już nie usiedzi spokojnie. Nawet jak mi się wydaje, że tym razem to na pewno dłużej się zabawi w danym kącie, zawsze jest skucha i dosłownie sekundę później jest już w innym miejscu. Szczerze mówiąc, to czasami chciałabym, żeby choć na chwilę zapomniał, że potrafi się przemieszczać. Dobrze, że nie mam bliźniąt (ale jak mówi moja babcia: "nie mów hop..." - ona się zarzekała, a jednak miała) z jego temperamentem, bo oprócz oczu wokół głowy musiała bym je mieć też chyba na tyłku, żeby upilnować takie pioruny. Wczoraj zauważyłam już nawet pierwszego siniaka na środku czoła, co przy tylu "bęckach" było oczywiście tylko kwestią czasu. Oczywiście Dzióbek to czysty tatuś - w gorącej wodzie kąpany - i ostrożności w nim ani krzty. Boję się wybiegać myślami w przyszłość znając opowieści z dzieciństwa R. Jedno wiem - będzie się działo.

Oczywiście nadchodzi jesień wielkimi krokami, w związku z tym wirusy również atakują. Frankowego postanowiły nie pominąć w swym zmasowanym ataku i tak od poniedziałku zmagamy się z biegunką. Oczywiście matka od razu przystąpiła do walki z tymi ustrojstwami, by pacholę się nie odwodniło i nie straciło wszystkich elektrolitów. Dziś już dużo lepiej - brudnych pieluch mniej, no i apetyt powrócił, wiec szczęśliwam.

Na koniec wspomnę tylko, że byliśmy dziś na - jak się okazało - przedostatniej wizycie w poradni neonatologicznej (jak wspominałam w jednym z pierwszych postów, mimo prawidłowej ciąży i porodu w terminie zostaliśmy skierowani pod opiekę neonatologa ponieważ Franko miał posocznicę wrodzoną). Pani doktor zbadała naszego Cudaka z wielkim uśmiechem na twarzy. Oczywiście jak na każdej takiej wizycie Szkrab został zważony i zmierzony. Co więcej wszystko to odbywało się jak u "prawie dorosłego dziecka" czytaj ważony był na siedząco, a mierzony na stojąco miarką umieszczoną na ścianie. Zaskoczona byłam, ale i dumna, że mam już takiego małego, dorosłego mężczyznę ;) 
A cyferki wyglądają następująco:
  • waga - 10,050 kg
  • wzrost - 78 cm
  • obw. głowy - 46,5 cm
  • obw. klatki piersiowej - 47 cm
I z tej oto rozpierającej matkę dumy, popełniła ona dziś w swej kuchni jabłkową marmoladkę dla mężczyzny swego życia, w dokumentach widniejącego jako Franciszek ;)



czwartek, 5 września 2013

Auto - drugi dom...

Wróciliśmy. Cali i zdrowi. Zarówno do domu jak i świata wirtualnego. Ale wszystko po kolei.
W poniedziałek wyruszyliśmy na wieś w odwiedziny do dziadków i chrzestnego Franula. Niewiele brakowało a nasze dziecko wróciło by z kurpi bez swojej czuprynki. Igulina - frankowa o cztery dni młodsza kuzynka - bardzo zawzięcie polowała na jego blond kędziory. Na całe szczęście z wielkim trudem, bo psotnica cholernie szyba jest, udało nam się uniknąć strat w dzieciach i ich wyglądzie. Dodać tylko muszę, że podczas wizyty u chrzestnego Franko podrywał i uwodził wszystkie napotkane kobiety.
Natomiast podczas pobytu u dziadków po raz pierwszy został na jakąś godzinkę sam z kimś innym niż rodzice. Potomek nasz przeżył to bez problemowo tak jak i mamusia, jednak tatusiek przezywał przez calutką godzinę, że pachole nasze zostało samo z dziadkami. Śmiałam się z niego niesamowicie, gdy po wejściu do domu natychmiastowo pobiegł sprawdzić co z małym, a on zwyczajnie odwrócił  wzrok na jego widok. Jednym słowem nawet nie zauważył naszej nieobecności.
Mimo ogromnej chęci pozostania na wsi, w środę musieliśmy wracać, ze względu na umówioną wizytę w poradni rehabilitacyjnej. Franko miał bowiem niewielka asymetrię ciała. Jednakże ku naszemu zadowoleniu pani doktor powiedziała, że zwalnia nas ze stawiania się na kolejnych wizytach kontrolnych. Wszystko powróciło już do normy, a asymetria jest już taka jak u każdego normalnego człowieka, czyli znikoma. Oczywiście nadal będziemy obserwować Małego i w razie jakichkolwiek wątpliwości śmiało możemy podjąć ponowny kontakt z poradnią.

Dnia dzisiejszego z kolei byliśmy w poradni chirurgiczno - ortopedycznej z naszym starszym dzieckiem, czyli chrzestną Frankowego. Mimo planowej wizyty umówionej na poniedziałek musieliśmy jechać dziś, gdyż nasz Połamaniec uskarżać się zaczął na ból pach. Oprócz tego pojawiła się krew pod gipsem. Doktor przyjął nas poza kolejnością. Po prześwietleniu zapadł wyrok - obojczyk zrośnięty, gips do ściągnięcia. I niestety tu pojawiły się schody. Doktor rozciął gips i miałyśmy go same pomału ściągnąć, co okazało się niewykonalne. Na samą myśl mam ciarki na plecach. Okazało się bowiem, że owa gipsowa skorupa doprowadziła do meeeeega wielkich i głębokich ran pod pachami. Zarówno lekarz, jak i pielęgniarki przyznali się, że pierwszy raz widzą coś takiego. Jeszcze chwila i wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej. W życiu nie widziałam czegoś takiego!!!! Aż trudno mi to słowami opisać. Skóra jednej z pach zaczęła już nawet powoli gnić!!!! Pisząc o tym bolą mnie moje własne pachy. Jutro jedziemy na zmianę opatrunków, a w poniedziałek na ponowną kontrolę, spowodowaną właśnie stanem skóry jaki zastaliśmy po zdjęciu gipsowego bolerka. 
Młoda zakomunikowała mi dziś stanowczo, że już nigdy więcej nie będzie grała w żadną grę kontaktową. Szczerze mówiąc wcale jej się nie dziwię. Gdybym miała chodzić w gipsie przez miesiąc, a potem jeszcze leczyć otwarte, głębokie rany to moja noga z pewnością nigdy więcej nie postanęła by na żadnym boisku.


P.S. Sto lat dla naszej M2!!! :) Dwadzieścia lat minęło... ;)



piątek, 30 sierpnia 2013

Mała dorosłość

No to syn mi dorośleje. Tak, tak. Z całą odpowiedzialnością mogę tak powiedzieć. Ale od początku.
Nasz mały Obserwator z każdym dniem nabywa nowych umiejętności i zadziwia nas na każdym kroku.
Kilka dni temu, bawiąc się swoją łyżeczką, zaczął udawać, że mnie nią karmi!!! W czasie tej zabawy moja szczęka opadła mi tak, że spadła z wysokości drugiego piętra naszego mieszkania i zapewne rozbiła się o posadzkę w piwnicy.

Natomiast w samo południe dnia dzisiejszego nasz dorastający siedmiomiesięczniak postawił swoje pierwsze kroki na świeżym powietrzu, kierując małe stópki w stronę sklepu. Pierwsze były dosyć nieśmiałe i niepewne, ale po niespełna minucie zaznajomiony z otaczającą go przestrzenią dzielnie maszerował radośnie pokrzykując. Przemarsz ten, całkowicie asekurowany przez dumną mamę wywołał oczywiście niemałe zamieszanie przechodniów. Duma została aż do teraz.
;)

Ale to nie koniec dorastania Franula. Dziś po raz pierwszy zasnął w ciągu dnia sam, co do tej pory mu się nie zdarzało.

A dumna matka jest tak dumna ze swojego synuśka, że nawet nie wie co dalej pisać. Oby tylko zasnąć z tego wszystkiego potrafiła bo jeszcze gotowa jutro z tego niewyspania kupić synuśkowi jaką sukienkę.

;)



sobota, 24 sierpnia 2013

Wyjątkowy prezent z okazji skończenia siedmiu miesięcy

Siedem miesięcy za nami. Z tej okazji tatusiek otrzymał od Frankowego prezent. Jaki? A taki mocno pachnący. Jak to było? Już Wam piszę.
Byliśmy na zakupach. Po odwiedzeniu marketu, wracając do domu, pozostało nam tylko zrobienie zakupów spożywczych w sklepie osiedlowym. Z racji tego, że Franko był już marudny został z tatą w aucie. Ja pobiegłam po sprawunki. Wracam. Widzę ich spacerujących wokół samochodu. R. gdy tylko mnie zobaczył jak nigdy wręczył mi Małego i ruszył z zakupami do bagażnika. Patrzę na niego zdziwiona totalnie. O co chodzi? - myślę. Tatko patrzy na mnie dzikim wzrokiem. Wsiadamy do auta. Nie potrzebowałam już żadnych wyjaśnień. Pieluszka naszego syna zwyczajnie wymagała natychmiastowej interwencji. I żeby była jasność, po powrocie do domu, bądź co bądź zzieleniały od zapachu tato dzielnie doprowadził pupę Szkraba do stanu przyjemnego dla nozdrzy.

Zupełnie z innej beczki
Potomek nasz opanował już kręcenia głową, które nad Wisłą oznacza sprzeciw. 
Moi panowie szaleją na kanapie. W pewnym momencie R. pyta syna: "Jeszcze trochę i dopiero będziemy szaleć bawiąc się, co?" I w tej chwili Frankowy kręci głową a z jego ust wybrzmiewa stanowczym głosem: "Nieee..."
Scenka niczym z dobrej komedii. 
;)



środa, 21 sierpnia 2013

Mały uwodziciel

Dziś byliśmy na szczepieniu. Nasze Szczęście waży już nieco ponad 9 kg!!! Pani doktor się śmiała, że rośnie nam mały uwodziciel. Podczas badania Frankowy zaczepiał panią doktor, robił słodkie minki i spoglądał prosto w oczy swoimi wielkimi, błękitnymi ślepiami. Już nawet nie musimy się w przychodni za bardzo przedstawiać, taki nasz synu jest rozpoznawalny. 
Oprócz uwodziciela robi się z niego także chwalipięta. Już podczas rozbierania bardzo chciał się pochwalić tym, że potrafi pięknie wstawać. A po chwil, gdy pani doktor chciała zajrzeć do buźki, chętnie eksponował swoje cztery ząbki.
Na całe szczęście obyło się prawi bez płaczu. Zakwilił tylko, gdy siostra przyłożyła mu do nóżki mokry wacik. Natomiast przed wejściem do gabinetu,podczas czekania na korytarzu dwa razy mało brakowało by wpadł w płacz. A wszystko za sprawą maleńkiej kruszynki, która dużo gorzej zniosła ukłucia igły. Nasz twardziel chciał jej chyba potowarzyszyć, by wiedziała, że jest z nią solidarny.
Kolejne "kłucie" dopiero w dzień po pierwszych urodzinkach, czyli za nie wiele ponad 5 miesięcy. Do tego czasu zgodnie z zaleceniami musimy się stawić w przychodni tylko raz, aby skontrolować wagę Szkraba. Bardzo bym sobie życzyła by na tym jednym razie się zakończyło. Oczywiście mam na myśli wszystkie wizyty związane z okresem jesienno-zimowym i związanymi z nim chorobami i infekcjami. Są to jednak moje pobożne życzenia, a jak będzie? Czas pokaże. Póki co czekamy z niecierpliwością na ostatnie podrygi lata.



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Tatusiek szoferem czyli dzień poza miastem

Nowy dzień to zawsze nowe wyzwania. Dzisiejszy dzień w dużej mierze spędziliśmy na świeżym powietrzu. W związku z kontrolą mojej siostry u ortopedy tatusiek bawił się w szofera, a my dotrzymywaliśmy towarzystwa mojej babci. Nawiasem mówiąc chrzestna Frankowego spędzi w gipsie kolejne trzy tygodnie. Miejmy nadzieję, że na tym się skończy. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to żadna przyjemność zostać unieruchomionym na w sumie pięć tygodni, które zapewne dłużą się w nieskończoność.
Wracając do naszego syna śmiało mogę powiedzieć, że uwielbia wypady za miasto. Tym bardziej teraz, gdy chłonie jak gąbka wszystko to co poznaje i obserwuje. Od dwóch dni potrafi także spoglądając nam w oczy przechylać główkę w bok, gdy się nad czymś zastanawia lub chce kogoś zaczepić. W ten właśnie sposób zaczepiał dziś babcię, choć prawidłowo powinnam napisać prababcię. To jest akurat najmniej ważne. Zosia zostanie Zosią i już. Swoją drogą jest strasznie wpatrzona w naszego Szkraba, który z zaciekawieniem obserwował dziś otoczenie mojego domu rodzinnego. Gdy wylądował na kocu jego priorytetem stało się zrywanie trawy. Za każdym razem, gdy tylko zmieniliśmy jego pozycję, przekręcał się lub pełzał w taki sposób by zerwać chociaż źdźbło. 
Za sprawą świeżego powietrza i "nowych" atrakcji zasnął nam dziś niesamowicie szybko i bez większych problemów. Zatem kończę na dziś i ja, by zdążyć skorzystać z okazji i naładować siły przed dniem jutrzejszym.



sobota, 17 sierpnia 2013

Ząbkowanie cz. 2

Powróciły spokojne noce. Tak jak obstawiałam, lewa górna jedynka przebiła się 2-3 dni po swojej koleżance. Zatem rośnie nam "mały chomiczek". Z moich obserwacji wynika jednak, że kolejne ząbki również szykują się do wyjścia. Zarówno te górne jak i dolne.
Humorek Frankowemu dopisuje, a odkąd spróbował wstawania w łóżeczku najchętniej stałby w nim tak cały dzień. Niestety zazwyczaj po paru minutach brakuje mu siły i wtedy głośno krzyczy byśmy mu pomogli. Udało mi się nawet nagrać komórką filmik, na którym wstaje sam bez naszej pomocy. Jednominutowe nagranie obiegło już całą rodzinę. Wszyscy byli zachwyceni postępami naszego Szkraba.



środa, 14 sierpnia 2013

Prowokacja tatuśka

Dziś nastała ta chwila, gdy to tato miał okazję oglądać postępy naszego dziecka. Oczywiście wszystko dlatego, że umiejętnie go sprowokował. Tatusiek nakleił na frankowe łóżeczko trójwymiarowe, kolorowe naklejki. Dzięki temu, że umieścił je na górnej części łóżeczka Mały chcąc je dosięgnąć zaczął stawać na nóżki przytrzymując się szczebelek. do tej pory zdarzyło mu się to tylko raz. Owszem lubi stawać, ale tylko wtedy, gdy my trzymamy go za rączki. A dziś taka niespodzianka. Niestety nie było mi dane widzieć tej pięknej sceny, ponieważ akurat znajdowałam się poza domem "załatwiając swoje sprawy". Teraz już wiem, jakie to uczucie nie móc zobaczyć "na żywo" tak pięknych momentów z życia dziecka, a jedynie usłyszeć o nich w relacji telefonicznej.



poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Zrobieni "na szaro"

Nasz Aniołek był dziś jakiś inny niż zwykle. Nie chciał jeść, pił również mniej niż zwykle. Jeśli nie płakał to chciał się tylko przytulać. Po południu coś mnie tknęło. Zajrzałam mu do buźki i jest! Jest trzeci ząbek! Prawa górna jedyneczka. W prawdzie dopiero się delikatnie przebiła, jednak przy odrobinie szczęścia można wyczuć małą, ostrą szpileczkę. Ciekawe czy tym razem druga górna również pojawi się w odstępie dwóch dni, tak jak to było w przypadku dolnych jedynek. Czas pokaże.

A tak z innej beczki.
Dziś rano Franko postanowił nas obudzić o 5:30 rano. I nie było nawet mowy by go dłużej przetrzymać chociaż w półśnie. Wygonił nas z łóżka i już. Poszliśmy oboje z tatuśkiem do kuchni. W pewnym momencie zrobiło się cicho w pokoju, więc R. poszedł sprawdzić dlaczego. Minutę później stoi w drzwiach od kuchni z informacją - Mały śpi. Ręce mi opadły. Nasze dziecko po prostu, już w tak młodym wieku, zrobiło nas "na szaro". Już wcześniej wiedzieliśmy, że nasz Urodnik - jak mamy w zwyczaju go nazywać - lubi mieć na łóżku dużo przestrzeni dla siebie, jednak dziś rano przebił wszystko. I takim sposobem on sobie smacznie spał rozłożony na łóżku wedle swojego upodobania, a my półprzytomni sączyliśmy mocno poranną kawę.



niedziela, 11 sierpnia 2013

Hop do góry

Ząbkowania ciąg dalszy. Franko nadal budzi się w nocy z płaczem, a w zasadzie z krzykiem. W dzień bywa różnie. Najbardziej marudny jest po siedemnastej. Ta sytuacja wymaga od nas anielskiej cierpliwości. Nie zaprzeczę, zdarza się, że czasami puszczają nam nerwy. Wtedy to drugie z nas - mniej zdenerwowane - przejmuje Małego. 

Franki od kilku dni, gdy tylko złapie nas za ręce podnosi się do góry. Pisząc "do góry" nie nam na myśli siadania lecz wstawanie. Traktuje to chyba troszkę jak zabawę, ponieważ strasznie się wtedy śmieje. Siedzi już także sam., jednak tylko wówczas gdy ktoś im posadzi. Sam nawet nie zbyt próbuje się podnosić. Jednak ze wstawaniem na nóżki to co innego. Zaczął próbować podnosić się na nie przy pomocy szczebelek. Sekundy nawet mi nie zajęło by podjąć decyzję o opuszczeniu materacyka ma najniższy poziom. Być może była to sporadyczna próba wstawania naszego potomka, jednak strzeżonego Pan Bóg strzeże. A jeszcze nie tak dawno Mały jedynie leżał i delikatnie machał rączkami i nóżkami. Z pewnością jeszcze niejednokrotnie pojawi się to zdanie w moich postach, jednak nie mogę się powstrzymać - Jak ten czas szybko leci...



czwartek, 8 sierpnia 2013

Jak oswoić rybkę z wanną

W czasie tych wielkich upałów raczej staramy się nie wychodzić za dnia z Małym na dwór. Wieczorami za to, gdy robi się choć trochę chłodniej, często jest już zbyt zmęczony na wózkowe wojaże po osiedlu. Całkiem przypadkiem znaleźliśmy sposób na to, by chociaż w niewielkim stopniu mógł zażyć świeżego powietrza, a przy okazji byśmy my mogli złapać chwilę wytchnienia. Najzwyczajniej w świecie sadzamy go w łóżeczku, które stoi przy otwartych drzwiach balkonowych. Zważając na fakt, że w mieszkaniu, które wynajmujemy nie można zrobić przeciągu - chyba, że otworzy się drzwi na klatkę schodową - nie boję się o to, że go przewieje itp. Nasz Szkrab też jest w pełni usatysfakcjonowany z naszego pomysłu, gdyż z wysokości łóżeczka, a także mieszkania na drugim piętrze, doskonale ogląda mu się wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Jednym słowem wilk syty i owca cała, chodź spacer to zawsze spacer.

Dziś po południu, przez ten nieznośny skwar, rozebraliśmy Franula "do rosołu". Leżał tak jakiś czas na dywanie, po czym postanowiłam dać mu do jedzenia brzoskwinię, co zakończyło się wcześniejszą kąpielą. Od jakiegoś czasu kąpiemy już Małego w łazience, gdyż w pokoju chlapiąc robił nam swoisty staw. Jednakże zauważyliśmy, że nasze dziecię lęka się słuchawki prysznicowej. Postanowiliśmy go dziś z nią "oswoić". Najpierw tatusiek puścił delikatny strumień wody. W oczach Frankowego nadal strach. Zakręciliśmy wodę, jednak strach pozostał. Kolejny pomysł to nienachalne dotykanie Małego słuchawką. Zadziałało. Bąbel zainteresował się pływającą swobodnie słuchawką. Cel osiągnięty, zatem po krótkiej chwili rozpoczęliśmy część właściwą posiadówki w łazience i wtedy zdziwienie. Nasze dziecko zaczyna prowadzić monolog do słuchawki prysznicowej. Nie chciał się przez to myć! Siedział i patrząc na obiekt swojego wcześniejszego lęku prowadził zawzięcie swoją niemowlęcą "rozmowę". Niezapomniany widok. Na samo wspomnienie buzia mi się uśmiecha.



środa, 7 sierpnia 2013

Mały żarłacz wielki

Apetyt mojego dziecka mnie zadziwia. Ogólnie rzecz biorąc to nie mam na co narzekać. Jednakże w miniony czwartek i piątek byliśmy na wsi u Dziadków Franula. I jakże wielkie było me zdziwienie, gdy okazało się, że nasz półroczniak jest w stanie zjeść na śniadanie więcej niż jego dziesięcioletni wujek. Śniadanko naszego Szkraba wyglądało następująco: 340 ml kaszki mleczno-ryżowej, piętka chleba a także żółtko jaja na twardo oraz butla 260 ml soku marchwiowego. W porównaniu do dwóch kanapek z dżemem i jednej z pomidorem jego najmłodszego wujka wydaje mi się nadzwyczaj dużym śniadaniem. Nigdy nie narzekaliśmy na brak apetytu u naszego dziecka, ale tym razem wydało mi się iż zjadł nadzwyczaj sporo w porównaniu do pozostałych maluchów w jego wieku. Mam tylko nadzieję, że ten apetyt nie minie i w późniejszych etapach swojego życia Dzióbek będzie nadal tak otwarty na jedzonko jak do tej pory.

Natomiast w niedziele późnym wieczorem odebrałam wiadomość sms od mojej młodszej siostry, która jest matką chrzestną Frankowego. Młoda złamała obojczyk. Wczoraj okazało się, że w gips wsadzono jej obie ręce. Bidulka. Jeszcze miesiąc wakacji przed nią a tu taka złośliwość losu. Jeszcze miałam okazji jej zobaczyć w tej swoistej zbroi, ale współczuję jej niezmiernie. A wszystko przez piłkę nożną. Mam nadzieję, że synu, gdy dorośnie, nie będzie aż tak ofiarnie uprawiał tego sportu. Póki co planuję by Mały złożył cioci swego rodzaju pamiątkowy autograf na tym gipsie. Zobaczymy jednak jak to wyjdzie w przysłowiowym praniu.



wtorek, 30 lipca 2013

Jestem już Aniołkiem

W minioną niedzielę, jak już wcześniej wspominałam nasz Potomek przyjął Chrzest Święty. Nawet nie myślałam, że mogę się tym tak denerwować. Strach pomyśleć o nerwach przed ewentualnym ślubem. Na całe szczęście cały stres zniknął, gdy tylko zobaczyłam naszego znajomego księdza.
Ku mojemu zdziwieniu w uroczystości razem z naszym synkiem brało udział jeszcze troje dzieci. To iż nie byliśmy sami "na świeczniku" pewnie również wpłynęło pozytywnie na moje odstresowanie. Absolutnie nikt z nas nie żałował, że zdecydowaliśmy się by to ważne wydarzenie odbyło się na drugim końcu miasta, gdyż uroczystość była przepiękna. Nasz Aniołek na początku Mszy dał wszystkim znać o swoim istnieniu, po czym dostał butlę z mlekiem i zasnął. Nawet podczas polewania główki jedynie się wzdrygnął i zasnął z powrotem. Najbardziej zaskoczyło nas chyba, gdy ksiądz po nałożeniu dzieciom szatek i odpaleniu świec przez ojców chrzestnych, wziął na ręce jedno z dzieci, podniósł je do góry by symbolicznie pokazać zgromadzonym nowo ochrzczonych. W chwilę po tym rozległy się brawa.
Jedyne na co mogliśmy trochę narzekać tego dnia to pogoda. I wbrew pierwszym skojarzeniom nie było ani deszczowo, ani zimno wręcz przeciwnie. Był to najgorętszy weekend tego lata. Skwar niemiłosierny jak na nasz klimat. Nie było czym oddychać.
"Impreza" była symboliczna między innymi ze względu na odległość w jakiej mieszkają dziadkowie oraz chrzestny naszego Szkraba.
Tak minął pierwszy z wielu ważnych dni w życiu naszego dziecka. Mam nadzieję, że każdy z nich będzie co najmniej tak piękny jak ten, w którym stał się w pełni Dzieckiem Bożym.



czwartek, 25 lipca 2013

Refleksja matki z półrocznym stażem

Wczoraj minęło już pół roczku odkąd nasze Szczęście jest z nami. Jak dotąd najpiękniejszy czas w moim życiu. Sama nie wiem kiedy te miesiące zleciały. 
Dla nas dorosłych pół roku zazwyczaj to tylko kolejne miesiące, które minęły. Jednak gdy ma się dziecko zupełnie inaczej postrzega się ten czas. Aż trudno czasami uwierzyć, że ten Maluch jeszcze parę miesięcy temu skupiał się jedynie na spaniu, jedzeniu i wydalaniu. Teraz potrafi się już nudzić i zaczepiać zarówno rodziców, jak i zupełnie obcych ludzi. Z zaciekawieniem poznaje nowe przedmioty i miejsca. Aż serce rośnie patrząc jak pięknie i szybko się rozwija.
W ciągu tych sześciu miesięcy nie obyło się jednak bez strachu. W życiu się tak o nikogo nie bałam, jak wtedy gdy Mały po porodzie musiał przyjmować antybiotyk, ponieważ miał posocznicę. Całe szczęście, że dostał żółtaczki w szpitalu, bo aż strach pomyśleć co by było gdyby... 
Niespełna dwa miesiące później zabieg usuwania kaszaka, który okazał się być torbielą. Sam zabieg aż tak by mnie nie zestresował, gdyby nie to, że musiał być wykonany w znieczuleniu ogólnym. I ta ogromna niemoc w chwili gdy Mały podłączony do kroplówki chciał przytulić się do mojej piersi, a ja nie mogłam mu tego dać właśnie z powodu oczekiwania na zabieg. Oboje wówczas płakaliśmy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Kolejny moment paniki zaliczyliśmy w miniony poniedziałek. Ni stąd, ni zowąd późnym popołudniem Dzióbek dostał gorączki. Biegiem do apteki po coś na zbicie wysokiej temperatury. Jednak czopki pomogły tylko na jakieś 2-3 godziny i po tym czasie Mały stawał się gorący niczym piec hutniczy. I nasze domysły odnośnie przyczyny. Zawiało go? Ząbki? A Może coś jeszcze... Już widziałam nas jedną nogą na szpitalnym oddziale... Odczekaliśmy cały wtorek, żeby nie siać niepotrzebnej paniki, ale wczoraj rano biegiem do pediatry. I nareszcie kamień z serca. Płucka czyste, jedynie lekko czerwone gardło. Diagnoza - trzydniówka. Z wielką ulgą wróciliśmy do domu i zaczęliśmy wypatrywać wysypki. Dziś nasz Blondasek wygląda jak ciapek.

Kiedyś słyszałam, że dziecko to serce matki żyjące poza jej ciałem. To prawda. Po pół roku mojego macierzyństwa podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. 

W niedzielę czeka nas i naszego Brzdąca kolejny ważny dzień - Chrzest Święty. Dlatego też kończę na dziś i zabieram się za przygotowania.



środa, 17 lipca 2013

Wstęp czyli jak się tu znalazłam

Postanowiłam założyć bloga tak na pamiątkę. Dla siebie samej i mojego syna. Inspiracją był blog, na który natknęłam się przypadkiem na jednym z portali społecznościowych pisany przez Nieperfekcyjną Mamę (http://nieperfekcyjnamama.blox.pl/html). Opowiadania o życiu rezolutnej trzylatki sprawiły, iż zapragnęłam takiej wyjątkowej pamiątki również dla swojego Szkraba.
Chwile często uciekają i zapewne wielu sytuacji nie uda nam się spamiętać, dlatego mam nadzieję, że ten swoisty pamiętnik mi w tym pomoże. Nie wiem jeszcze jak długo uda mi się systematycznie tu zaglądać, ale mam nadzieję, że na słomianym zapale się nie zakończy.