środa, 11 grudnia 2013

Co się wydarzyło, gdy nas nie było....

Minął miesiąc od ostatniego posta. Działo się i dużo, i mało. Matka nie miała weny do pisania, bo w głowie kotłowało się milion myśli. A wszystkie krążyły wokół naszej rodzinki. Jak to w życiu i związkach bywa, czasami jest lepiej, a czasami gorzej. U nas też ostatnimi czasy nie najlepiej się działo. Była chwilowa poprawa, a później znów załamanie. Oboje odbyliśmy indywidualne rozmowy z ciotą Mi, czyli siostrą R. Mnie ta rozmowa dała dużo i mam nadzieję, że ojcu Frankowego też. Szkoda przecież przekreślać tych kilka lat, przez niedomówienia. Także ten... Składamy nasz związek, póki się da i jest jeszcze co składać.
;)

Jeśli chodzi o Kudłatego, to właśnie od dziś, zapewne ku niezadowoleniu tatuśka, jest mniej kudłaty. Krótko mówiąc matka rozprawiła się z włażącą do oczu grzywką. Teraz pozostaje nam czekać tylko na ojcowskiego focha, bo przecież mieliśmy z tym poczekać do pierwszych urodzin.
Franulo przymierza się już do samodzielnych spacerów. Od dłuższego czasu codziennie stawia kilka kroczków bez podtrzymywania, a dziś nabył kolejną umiejętność czytaj wdrapywanie się na łóżko rodziców. Jednym słowem intensywnie ćwiczy matczyny refleks, a podczas weekendowego wypadu do dziadków cierpliwość cioci i wujków, których Kudłaty postanowił skutecznie obudzić o ósmej rano, waląc drewnianą łyżką w babciny garnek.

;)