czwartek, 7 listopada 2013

E!!!! Tato a nasza zabawa?

Wczorajszy wieczór.
Franulo zasnął wcześniej niż zwykle. Po powrocie tatuśka z pracy rodzice ukryli się w kuchni, by nie obudzić rozmowami Szkodnika. W między czasie mamuśka przygotowała dziecięciu kaszkę do picia, a R. wziął prysznic. Wchodzimy do pokoju. Cichutko, na paluszkach niemal. Młody się wierci w łóżeczku. Znak, że trzeba podać mu flaszkę z ostatnim posiłkiem. W tym czasie tato zajmuje się pieluchą. Flacha opróżniona, pielucha zmieniona. Młody przysypia. Rodzicie szczęśliwi, w nadziei, na wieczorne przytulańce kładą się do łóżka. I w tej samej chwili z łóżeczka wydobywa się z początku nieśmiałe, jednak po chwili już coraz silniejsze: "E!!!!". 
Konsternacja! 
W głowie myśli dwie: "A miało być tak pięknie..." i "Dawaj go szybko do naszego łóżka, to zaraz zaśnie!". HA HA HA.....
Myśl pierwsza rodzicielki jak najbardziej trafiona. Z kolei druga myśl okazała się pudłem ogromnym.
Leżymy w łóżku już we troje. Cisza. Wtem Franulo skojarzył, że tato wrócił z pracy. Siada między nami i z całej siły uderza rączką R. wydobywając przy tym z siebie głośne i donośne - "E!!!". Przez około pięć minut dzielnie nie zwracaliśmy na te wyczyny uwagi, udając, że śpimy. Po tym czasie ojciec wymiękł. Po kolejnych pięciu minutach męskich zabaw wszyscy mogliśmy spokojnie ułożyć się do snu. 
Tym oto sposobem matki potrzeba wieczornych przytulańców przegrała z dziecięcym rytuałem wieczornej zabawy z ukochanym tatą. Jednakowoż mimo lekkiego rozczarowania na mych ustach pozostał uśmiech na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru.

:)



piątek, 1 listopada 2013

Żeby tradycji stało się zadość... Czyli Frano poznał dziadka.

Ostatnio rzadko tu bywamy, bo zwyczajnie doby nam na wszystko niestarcza. Jednak o tym innym razem.
Dziś w związku z tradycją odwiedzania grobów najbliższych i znajomych, którzy odeszli również my wybraliśmy się na cmentarz. Całe szczęście mamy niedaleko i spokojnie można było zapakować Kudłatego do wózka i ruszyć. W tym momencie chylę czoło przed moimi siostrami, gdyż pomogły mi staszczyć  i wtaszczyć wszystkie klamoty z mieszkania oszczędzając tym samym w znacznym stopniu mój kręgosłup. Niestety tatusiek nie mógł sam tego zrobić, gdyż akurat był na dyżurze.
Jednak jednego nie udało mi się przewidzieć, choć teraz wydaje mi się to oczywiste. Przy grobie mojej mamy spotkaliśmy mojego ojca. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że było to pierwsze spotkanie mojego dziewięciomiesięczniaka z dziadkiem. Niestety przez pewne "okoliczności przyrody" nasze stosunki są.... Hmmm szczerze mówiąc wcale ich nie ma. Do tej pory nie bardzo byłam przekonana do spotkania Frano - dziadek M., ale cóż, jak widać czasami to los decyduje za nas. Fajerwerków nie było, bo ni to czas, ni miejsce. Wszystko przebiegło w przyzwoitej atmosferze. 
Jedno tylko muszę przyznać - rośnie mi chyba bardzo towarzyski młodzieniec. Tłum ludzi go nie przestraszył, a wręcz przeciwnie baaardzo fascynował. Przed wyjściem z domu gotowa byłam dać sobie rękę uciąć, że zaśnie w wózku. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo z pewnością nowa ręka by mi nie odrosła. Dziumbul zasnął dopiero w domu, a ja miałam czas na spokojne gotowanie.