Ostatnio rzadko tu bywamy, bo zwyczajnie doby nam na wszystko niestarcza. Jednak o tym innym razem.
Dziś w związku z tradycją odwiedzania grobów najbliższych i znajomych, którzy odeszli również my wybraliśmy się na cmentarz. Całe szczęście mamy niedaleko i spokojnie można było zapakować Kudłatego do wózka i ruszyć. W tym momencie chylę czoło przed moimi siostrami, gdyż pomogły mi staszczyć i wtaszczyć wszystkie klamoty z mieszkania oszczędzając tym samym w znacznym stopniu mój kręgosłup. Niestety tatusiek nie mógł sam tego zrobić, gdyż akurat był na dyżurze.
Jednak jednego nie udało mi się przewidzieć, choć teraz wydaje mi się to oczywiste. Przy grobie mojej mamy spotkaliśmy mojego ojca. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt, że było to pierwsze spotkanie mojego dziewięciomiesięczniaka z dziadkiem. Niestety przez pewne "okoliczności przyrody" nasze stosunki są.... Hmmm szczerze mówiąc wcale ich nie ma. Do tej pory nie bardzo byłam przekonana do spotkania Frano - dziadek M., ale cóż, jak widać czasami to los decyduje za nas. Fajerwerków nie było, bo ni to czas, ni miejsce. Wszystko przebiegło w przyzwoitej atmosferze.
Jedno tylko muszę przyznać - rośnie mi chyba bardzo towarzyski młodzieniec. Tłum ludzi go nie przestraszył, a wręcz przeciwnie baaardzo fascynował. Przed wyjściem z domu gotowa byłam dać sobie rękę uciąć, że zaśnie w wózku. Dobrze, że tego nie zrobiłam, bo z pewnością nowa ręka by mi nie odrosła. Dziumbul zasnął dopiero w domu, a ja miałam czas na spokojne gotowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz