środa, 18 września 2013

Wszystko w mega skrócie - czyli co się działo w między czasie...

Och troszkę czasu minęło od ostatniego wpisu, ale na nadmiar czasu nie narzekam. Troszkę się działo, więc postaram się w miarę zwięźle i chronologicznie wszystko opisać.

Po wizycie na wsi i spotkaniu z młodszą kuzynką Franulo załapał w końcu o co chodzi z raczkowaniem. I co tu dużo mówić owe postępy mego dziecięcia spowodowały naszą nieobecność w blogowym świecie. Na tyłku to on już nie usiedzi spokojnie. Nawet jak mi się wydaje, że tym razem to na pewno dłużej się zabawi w danym kącie, zawsze jest skucha i dosłownie sekundę później jest już w innym miejscu. Szczerze mówiąc, to czasami chciałabym, żeby choć na chwilę zapomniał, że potrafi się przemieszczać. Dobrze, że nie mam bliźniąt (ale jak mówi moja babcia: "nie mów hop..." - ona się zarzekała, a jednak miała) z jego temperamentem, bo oprócz oczu wokół głowy musiała bym je mieć też chyba na tyłku, żeby upilnować takie pioruny. Wczoraj zauważyłam już nawet pierwszego siniaka na środku czoła, co przy tylu "bęckach" było oczywiście tylko kwestią czasu. Oczywiście Dzióbek to czysty tatuś - w gorącej wodzie kąpany - i ostrożności w nim ani krzty. Boję się wybiegać myślami w przyszłość znając opowieści z dzieciństwa R. Jedno wiem - będzie się działo.

Oczywiście nadchodzi jesień wielkimi krokami, w związku z tym wirusy również atakują. Frankowego postanowiły nie pominąć w swym zmasowanym ataku i tak od poniedziałku zmagamy się z biegunką. Oczywiście matka od razu przystąpiła do walki z tymi ustrojstwami, by pacholę się nie odwodniło i nie straciło wszystkich elektrolitów. Dziś już dużo lepiej - brudnych pieluch mniej, no i apetyt powrócił, wiec szczęśliwam.

Na koniec wspomnę tylko, że byliśmy dziś na - jak się okazało - przedostatniej wizycie w poradni neonatologicznej (jak wspominałam w jednym z pierwszych postów, mimo prawidłowej ciąży i porodu w terminie zostaliśmy skierowani pod opiekę neonatologa ponieważ Franko miał posocznicę wrodzoną). Pani doktor zbadała naszego Cudaka z wielkim uśmiechem na twarzy. Oczywiście jak na każdej takiej wizycie Szkrab został zważony i zmierzony. Co więcej wszystko to odbywało się jak u "prawie dorosłego dziecka" czytaj ważony był na siedząco, a mierzony na stojąco miarką umieszczoną na ścianie. Zaskoczona byłam, ale i dumna, że mam już takiego małego, dorosłego mężczyznę ;) 
A cyferki wyglądają następująco:
  • waga - 10,050 kg
  • wzrost - 78 cm
  • obw. głowy - 46,5 cm
  • obw. klatki piersiowej - 47 cm
I z tej oto rozpierającej matkę dumy, popełniła ona dziś w swej kuchni jabłkową marmoladkę dla mężczyzny swego życia, w dokumentach widniejącego jako Franciszek ;)



1 komentarz:

  1. Gratuluję milowego kroku czyli raczkowania :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Magda ( http://mateuszkowy-blog.blogspot.com/ )

    OdpowiedzUsuń