Wczoraj minęło już pół roczku odkąd nasze Szczęście jest z nami. Jak dotąd najpiękniejszy czas w moim życiu. Sama nie wiem kiedy te miesiące zleciały.
Dla nas dorosłych pół roku zazwyczaj to tylko kolejne miesiące, które minęły. Jednak gdy ma się dziecko zupełnie inaczej postrzega się ten czas. Aż trudno czasami uwierzyć, że ten Maluch jeszcze parę miesięcy temu skupiał się jedynie na spaniu, jedzeniu i wydalaniu. Teraz potrafi się już nudzić i zaczepiać zarówno rodziców, jak i zupełnie obcych ludzi. Z zaciekawieniem poznaje nowe przedmioty i miejsca. Aż serce rośnie patrząc jak pięknie i szybko się rozwija.
W ciągu tych sześciu miesięcy nie obyło się jednak bez strachu. W życiu się tak o nikogo nie bałam, jak wtedy gdy Mały po porodzie musiał przyjmować antybiotyk, ponieważ miał posocznicę. Całe szczęście, że dostał żółtaczki w szpitalu, bo aż strach pomyśleć co by było gdyby...
Niespełna dwa miesiące później zabieg usuwania kaszaka, który okazał się być torbielą. Sam zabieg aż tak by mnie nie zestresował, gdyby nie to, że musiał być wykonany w znieczuleniu ogólnym. I ta ogromna niemoc w chwili gdy Mały podłączony do kroplówki chciał przytulić się do mojej piersi, a ja nie mogłam mu tego dać właśnie z powodu oczekiwania na zabieg. Oboje wówczas płakaliśmy. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Kolejny moment paniki zaliczyliśmy w miniony poniedziałek. Ni stąd, ni zowąd późnym popołudniem Dzióbek dostał gorączki. Biegiem do apteki po coś na zbicie wysokiej temperatury. Jednak czopki pomogły tylko na jakieś 2-3 godziny i po tym czasie Mały stawał się gorący niczym piec hutniczy. I nasze domysły odnośnie przyczyny. Zawiało go? Ząbki? A Może coś jeszcze... Już widziałam nas jedną nogą na szpitalnym oddziale... Odczekaliśmy cały wtorek, żeby nie siać niepotrzebnej paniki, ale wczoraj rano biegiem do pediatry. I nareszcie kamień z serca. Płucka czyste, jedynie lekko czerwone gardło. Diagnoza - trzydniówka. Z wielką ulgą wróciliśmy do domu i zaczęliśmy wypatrywać wysypki. Dziś nasz Blondasek wygląda jak ciapek.
Kiedyś słyszałam, że dziecko to serce matki żyjące poza jej ciałem. To prawda. Po pół roku mojego macierzyństwa podpisuję się pod tym stwierdzeniem obiema rękami.
W niedzielę czeka nas i naszego Brzdąca kolejny ważny dzień - Chrzest Święty. Dlatego też kończę na dziś i zabieram się za przygotowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz