czwartek, 5 września 2013

Auto - drugi dom...

Wróciliśmy. Cali i zdrowi. Zarówno do domu jak i świata wirtualnego. Ale wszystko po kolei.
W poniedziałek wyruszyliśmy na wieś w odwiedziny do dziadków i chrzestnego Franula. Niewiele brakowało a nasze dziecko wróciło by z kurpi bez swojej czuprynki. Igulina - frankowa o cztery dni młodsza kuzynka - bardzo zawzięcie polowała na jego blond kędziory. Na całe szczęście z wielkim trudem, bo psotnica cholernie szyba jest, udało nam się uniknąć strat w dzieciach i ich wyglądzie. Dodać tylko muszę, że podczas wizyty u chrzestnego Franko podrywał i uwodził wszystkie napotkane kobiety.
Natomiast podczas pobytu u dziadków po raz pierwszy został na jakąś godzinkę sam z kimś innym niż rodzice. Potomek nasz przeżył to bez problemowo tak jak i mamusia, jednak tatusiek przezywał przez calutką godzinę, że pachole nasze zostało samo z dziadkami. Śmiałam się z niego niesamowicie, gdy po wejściu do domu natychmiastowo pobiegł sprawdzić co z małym, a on zwyczajnie odwrócił  wzrok na jego widok. Jednym słowem nawet nie zauważył naszej nieobecności.
Mimo ogromnej chęci pozostania na wsi, w środę musieliśmy wracać, ze względu na umówioną wizytę w poradni rehabilitacyjnej. Franko miał bowiem niewielka asymetrię ciała. Jednakże ku naszemu zadowoleniu pani doktor powiedziała, że zwalnia nas ze stawiania się na kolejnych wizytach kontrolnych. Wszystko powróciło już do normy, a asymetria jest już taka jak u każdego normalnego człowieka, czyli znikoma. Oczywiście nadal będziemy obserwować Małego i w razie jakichkolwiek wątpliwości śmiało możemy podjąć ponowny kontakt z poradnią.

Dnia dzisiejszego z kolei byliśmy w poradni chirurgiczno - ortopedycznej z naszym starszym dzieckiem, czyli chrzestną Frankowego. Mimo planowej wizyty umówionej na poniedziałek musieliśmy jechać dziś, gdyż nasz Połamaniec uskarżać się zaczął na ból pach. Oprócz tego pojawiła się krew pod gipsem. Doktor przyjął nas poza kolejnością. Po prześwietleniu zapadł wyrok - obojczyk zrośnięty, gips do ściągnięcia. I niestety tu pojawiły się schody. Doktor rozciął gips i miałyśmy go same pomału ściągnąć, co okazało się niewykonalne. Na samą myśl mam ciarki na plecach. Okazało się bowiem, że owa gipsowa skorupa doprowadziła do meeeeega wielkich i głębokich ran pod pachami. Zarówno lekarz, jak i pielęgniarki przyznali się, że pierwszy raz widzą coś takiego. Jeszcze chwila i wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej. W życiu nie widziałam czegoś takiego!!!! Aż trudno mi to słowami opisać. Skóra jednej z pach zaczęła już nawet powoli gnić!!!! Pisząc o tym bolą mnie moje własne pachy. Jutro jedziemy na zmianę opatrunków, a w poniedziałek na ponowną kontrolę, spowodowaną właśnie stanem skóry jaki zastaliśmy po zdjęciu gipsowego bolerka. 
Młoda zakomunikowała mi dziś stanowczo, że już nigdy więcej nie będzie grała w żadną grę kontaktową. Szczerze mówiąc wcale jej się nie dziwię. Gdybym miała chodzić w gipsie przez miesiąc, a potem jeszcze leczyć otwarte, głębokie rany to moja noga z pewnością nigdy więcej nie postanęła by na żadnym boisku.


P.S. Sto lat dla naszej M2!!! :) Dwadzieścia lat minęło... ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz