No i stało się... Syn mi wydoroślał. Przestał być niemowlęciem i stał się rocznym dzieckiem.
Z tej okazji matkę wzięło na wspomnienia. Dwudziestego trzeciego stycznia 2013 r. około godz. 22 zaczęły się skurcze. W tym roku oczywiście skurczy nie było, ale było sentymentalne przymierzanie płaszcza, w którym matka jechała na porodówkę. O zgrozo! Musiałam wyglądać wtedy jak skrzyżowanie słonia z wielorybem. Żeby wyglądać tak, jak w dniu porodu musiałabym być znów w ciąży, lub przywiązać sobie do brzucha trzydziestokilogramowy worek z ziemniakami.
Porodu opowiadać Wam nie będę, bo też po co? Kto przeżył ten wie, a kto nie - lepiej niech żyje w błogiej nieświadomości. Najważniejsze, że Kudłaty zadbał swą niezbyt dużą budową o matkę i nie zniechęcił do kolejnych tego typu przedsięwzięć.
Pierworodny, jak to przepowiadałam przez całą ciążę urodził się w środku nocy, choć to pojęcie względne. Dla jednych piętnaście minut przed czwartą, to środek nocy, dla innych poranek, a znajdą się pewnie i tacy, dla których to późny wieczór. Obecnie dla mnie to środek nocy, jednak pozostałe opcje również swego czasu przechodziłam również z dzieciem na ręku.
Co się zmieniło przez ten rok? Oprócz kilku siwych włosów u chłopa, zniknięciu w dziwnych okolicznościach wszystkich łyżeczek od herbaty i kilku epitetów wypowiedzianych pod nosem w momencie nadepnięcia w nocy na klocki Młodego, chyba nic konkretnego. Sorry, zaliczyliśmy pierwszy rok egzaminu z rodzicielstwa. Bywało różnie. Były łzy szczęścia i strachu. Noce przespane i sprawdzające jak długo matka będzie kontaktować nie zamykając oczu nawet na chwilę. I nie obchodzi mnie, że nie będę teraz oryginalna, i nie napiszę nic odkrywczego. Nie zamieniłabym tego roku na żadne skarby świata! Największym skarbem i wynagrodzeniem jest uśmiech Kudłatego i jego błyszczące, błękitne, szczęśliwe oczy.
A na deser wrzucam Wam fotkę tortu i prezentu, który chrzestna sprawiła jubilatowi na pamiątkę. Ojciec już szykuje z tej okazji antyramę, bo wymyślił, że prezent oprawi i zawiesi na ścianie.