W zeszłym tygodniu nastąpił przełom. Oboje z R. ruszyliśmy dupska i od razu było czuć, że nasz związek żyje. Mimo niezbyt nastrajającej aury na dworze, po prostu chciało się żyć. Weekend był bardzo udany. Odwiedził nas chrzestny Franula wraz z rodzinką. Dzieciaki bawiły się świetnie, do tego stopnia, że zapragnęłam córeczki. Jednak z drugą pociechą musimy się na razie wstrzymać, przede wszystkim ze względów finansowych.
Jeśli chodzi o ciotkę i wujka to ubaw mieliśmy przedni. Ku naszemu zaskoczeniu oni sprzeczają się w identyczny sposób jak my i do tego o te same kwestie. Zważając na fakt, że R. i jego brat są do siebie bardzo podobni, mieliśmy wrażenie, że oglądamy samych siebie. Na samo wspomnienie śmiać mi się chce. Nawet teksty, które padały w czasie tych sprzeczek były niemal z ust nam wyjęte.
Jednak, jak to w życiu bywa, wszystko co dobre szybko się kończy i weekend przeszedł do historii wypisanej naszymi wspomnieniami.
Kudłaty rośnie jak na drożdżach. Psoci niemalże nieustannie, zachowując przy tym minę aniołka. Czasami jego diabelski charakterek wywołuje u mnie nerwowy stan przedrzucawkowy. Miewam takie wrażenie, że zwyczajnie w świecie nasz ssak testuje matczyną cierpliwość z istną premedytacją. Oj bywa ciężko, mimo prób zachowania anielskiej cierpliwości. Ehhh, co ja się tu będę rozpisywać. Każdy kto ma dziecko zapewne wie o czym mowa, a ten kto jeszcze nie ma dzieci, cóż... Wszystko przed Wami, a macierzyństwo idealne istnieje tylko w filmach i literaturze. Z pełną odpowiedzialnością za te słowa mówię Wam to ja, dziumbulkowa, matka niespełna dziewięciomiesięcznego Bąbla, która wczoraj umordowana humorami swego dziecięcia, zakończyła dwudziesty czwarty rok swego życia.
;)